Zbliżają
się kolejne święta, które spędzę z dala od mojej ukochanej ojczyzny. Cóż
pocznę, że „mię los nieszczęśliwy goni”! Nie proszę przy tym żadnej Zośki, żeby
przywiozła mi tutaj z ojczystych gwiazd światłości albo polskich kwiatów woni.
Nie trzeba mi tu też wcale odmłodnieć. Wystarczą mi w zupełności zdjęcia, które
przesyła mi syn, jak to na przykład, i rozmowy z najbliższymi.
Twardnieję
Mimo
że w nowej pracy nie brakuje okrutnych do bólu ludzi, o czym co nieco wspomniałem, to i tak większość spotkanych
tam ludzi lubię. To fajni, prości ludzie, którzy oceniają innych po ich pracy.
Masz szacuj, gdy nie boisz się ciężkiej roboty. Kiedy się migasz, nie ma co
liczyć na uznanie.
Ostatnio
poczułem się dziwnie doceniony.
Kilka
dni temu wajzer powiedział mi, żeby przeszedł do X i mu pomógł. To był ukłon w
moją stronę, gdyż odrywał mnie od grupy, która nieźle dostawała w kość i
kierował do roboty, powiedzmy dla dzieci.
Poszedłem
do X i powiedziałem, że wajzer mówił, żeby mu pomógł. Wyjaśnił, na czym ma
polegać moja jemu pomoc. Nic nie mówiąc X, zawróciłem i poszedłem z powrotem do
wajzera. Stał z pracownikami. Podszedłem i powiedziałem, żeby zmienił zdanie,
bo ja wolę z chłopakami robić to, co robiłem. Niech do X wyśle kogoś innego.
Chłopaki
zdębieli, a wajzer zaczął się śmiać. Jak się później okazało, jeszcze nikt nie
poprosił go, żeby zamienił mu lekką robotę na ciężką.
Stanęło
na moim.
Dziwna
sprawa, bo od tej pory wszyscy zapamiętali moje imię. Wszyscy mówią mi cześć i
na moje cześć odpowiadają. Nawet zakapiory mówią mi po imieniu. Jestem w
drużynie.
Pracują
z nami też ludzie, którzy mają leciutką robotę. Taką dla dzieciaków albo
niepełnosprawnych fizycznie. Noszą papiery z biura do biura. Coś tam sprzątną,
poukładają itd. Większość im tej fuchy zazdrości. Taka lajtowa robota!
Wczoraj
jeden z tych lajtowych o coś mnie zapytał. Bąknąłem coś w odpowiedzi i poszedłem
dalej. Pieprzone panienki, pomyślałem przy tym i dumnie się wyprostowałem.
Zdziwiłem
się szybko swojemu zachowaniu. Jakoś dziwnie twardnieję w tej robocie. Przynależę
do grupy, która nie boi się ciężkiej pracy. To elita.
Czy
jestem z tego dumny?
Nie!
Po prostu nie lubię łazić i udawać, że pracuję!
Myślę też, że każdy wódz z małej gminy na
końcu świata powinien przejść kilka etapów roboty na emigracji. To pozwala spojrzeć
na pewne sprawy zupełnie inaczej niż zza kiepskiej jakości biurka.
Zapytacie czy w Polsce znalem też takie
panienki w męskim wykonaniu?
Całą masę! Kilka z nich to przecież moja
niedawna opozycja!
Jakość
Trudno
jest mówić o jakości życia, skoro to życie ogranicza się tyko do pracy,
liczenia pieniędzy i rozrywki polegającej na zapomnieniu na jakiś czas
wszystkiego!
Większość
spotkanych tu ludzi nastawia się na zarabianie pieniędzy i powrót do kraju w
bliższej lub dalszej perspektywie. Kiedy nie do zniesienia staje się
emigracyjna rzeczywistość, uciekają w świat jakichś dziwnych związków
partnerskich albo w objęcia czarodziejki gorzałki, o czymś mocniejszym nie będę
wspominał.
W
pewnym momencie przestają myśleć o tym, po co przyjechali i wsiąkają.
Emigracyjna rzeczywistość to dość dziwny układ, w jakim człowiek funkcjonuje.
Można tu na przykład nie mieć pracy przez miesiąc i być naprawdę w trudnym
położeniu. Później wystarczy tydzień pracy i wszystko jest nadrobione. To
kuszące i wielu daje się na to złapać. Dość łatwe życie. warunkiem i ceną
takiego życia jest zapomnieć to, co było przed przyjazdem.
W
pewnym momencie jednostka zaczyna żyć tutaj tylko pracą, rozmawia najczęściej o
tym, ile zarabia i raz na jakiś czas funduje sobie zapomnienie!
Jestem jedyny
Jesteś
jedynym człowiekiem, jakiego tutaj znam, który nie pije!
Powiedziała
mi kiedyś sąsiadka.
Gdyby
ktoś mi o tobie opowiadał, to nie uwierzyłabym w to. Ale skoro cię widzę i
rozmawiam z tobą codziennie, to wiem, że ktoś taki, kto nie pije, istnieje
tutaj naprawdę.
Wiem,
że to dość dziwny obrazek taki facet jak ja.
Jest
nas pewnie tutaj więcej, ale to pojedyncze egzemplarze, pewnie rozrzucone na
dużej przestrzeni.
Pomimo
Mimo
wszystko czyszczę swoje magazyny pomysłów do pisania i z uporem maniaka realizuję
założony plan.
Już
widzę końcówkę tego, co zostało napisane wcześniej i cierpliwie czekało na publikację.
Nie wiadomo czy z emigracji nie wrócę z czystą kartą w tej sprawie.
Chciałbym!
Zauważyłem, że gdy pomyślałem o wspomnianych już 200 000 odsłon na blogu i 1000 postach,
to odsłon na blogu ubyło.
Nie
zmienia to jednak faktu, że 1000 postów będzie i mój powrót, jeśli dożyję, będzie
o wyznaczonym terminie.
Przecież
to nie o ilość odsłon idzie.
To taka kolejna umowa.
Życzenia?
Jeszcze
nic Wam nie życzę, bo tydzień ma siedem dni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz