To
tekst nawiązujący do Nie zwariowałem.
Każda
porażka jest w istocie sukcesem! Trzeba tylko się podnieść i poskładać do kupy!
Wspominałem
już o tym, że już, że niejeden z moich rodaków przebywających w Anglii myślał,
że jeśli w jakikolwiek sposób przyczynił się do spowodowania tego, aby stracił
tę czy inną pracę, ukarze mnie w ten sposób albo mi ostro dokuczy. Z reguły
idzie o to, że jestem, jaki jestem i nie mam żadnego zamiaru takim być
przestawać. Nie pocieszę też tych, co chcieli mi dokopać, ponieważ w istocie
pomogli mi dojść trochę dalej.
A
mianowicie.
Jasne,
że po każdej informacji – już nie potrzebujemy cię w pracy – człowiek dostaje
czymś ciężkim w głowę. Na pierwszy rzut idzie wtedy rozpamiętywanie, czym i
komu podpadłem, że mnie już wykopsali. Nawet jeśli udaje mi się poskładać to
rozpamiętywanie w sensowną całość, to mówię sobie jasno, że to są domysły.
Następnie
głośno mówię do tych swoich domysłów – możecie mnie pocałować! I zaczynam
działać – telefony, notatki, spis instytucji, do których musze dotrzeć. Później
to już wędrówka po agencjach pośrednictwa pracy i miejscach, które wskazali
znajomi, że tam może się udać. Ponieważ w takich chwilach mam więcej wolnego
czasu, to i moja łamana angielszczyzna troszkę się wygładza. Po prostu więcej
się uczę.
I
co się okazuje?
Ewentualnie
dzięki tym, co mnie ukarać chcieli, co mi chcieli dokopać, trafiam do kolejnej roboty
i to ciągle lepszej od tej poprzedniej.
Po
drodze natomiast przestałem się bać mówić swoim biednym angielskim i przy pomocy
rąk, przy pomocy nóg sam rozmawiam z pracownikami agencji pośrednictwa pracy albo
pracownikami Job Centre.
Ostatnio
podczas takiej wędrówki poczułem wielką radość, że znalazłem się w takiej parszywej
sytuacji. Z jednym ze znajomych zrobiliśmy rundę po agencjach pośrednictwa pracy,
gdzie udowodniłem sobie, że mogę zapytać o to, o co zapytać chciałem; że rozumiem
odpowiedzi, że mogę się dowiedzieć tego, czego dowiedzieć się chciałem.
I
wyszło z tego to, że jestem w nowej pracy, której bym nie zamienił na żadną z poprzednich.
Dlaczego?
Powodów
jest wiele, ale jeden wymienię. W nowej pracy zapytałem przełożonego czy podczas
wykonywania powierzonego mi zadania mogę mieć słuchawkę w uchu i uczyć się przy
okazji języka angielskiego.
Co
usłyszałem w odpowiedzi?
No
problem!
Jak
było do tej pory?
Nawet
gdy pracowałem przez kilka godzin sam i wykonywałem czysto mechaniczne czynności,
nie wolno mi było słuchać ani muzyki, ani tym bardziej się uczyć przy okazji.
Dlaczego?
Bo
NIE!
Takie
NIE, bo NIE!
Czyli
najgłupsze w świecie NIE, jakie człowiek myślący może sobie wyobrazić.
A
tutaj?
No
problem!
Zatkało
mnie zupełnie!
Ale
pozytywnie!
Atmosfera
w nowej pracy jest naturalna. Nikt się nikogo nie czepia. Każdy robi swoje.
A
ludzie?
Ludzie
są różni, jak wszędzie. Ale nie dostrzegam u nich tego napięcia i strachu, które
widziałem wcześniej, gdy pracowałem gdzie indziej.
Jestem
zadowolony!
Zatem
naprawdę się cieszę, że na emigracji mam okazję przezywać naprawdę trudne chwile.
To nic ciekawego, ale w takich chwilach uczę się ciągle nowego, poznaję lepiej siebie,
ludzi wokół i świat wokół mnie też lepiej poznaję. Takie chwile sprawiają, że podejmuję
decyzje i działam.
Trudne
chwile są sprawdzianem nie tylko dla mnie, ale też i tych, których tu znam, z którymi
często przebywam.
Dlatego
jeszcze raz: Każda porażka jest w istocie
sukcesem! Trzeba się tylko podnieść i zebrać do kupy!
Dlatego będę to ciągle i ciągle powtarzał
– nie bójmy się upadków, porażek, niepowodzeń, potknięć, a nawet rozpaczy. To taki
życia ogień, w którym nas los hartuje. Możemy w tym ogniu spłonąć lub przejść przez
ten ogień wzmocnieni.
Jeżeli ja to mogę, to każdy może to zrobić!
I tak chcę myśleć o wszystkich, którzy te słowa czytają.
Trzymajcie się błądzący i pogrążeni w rozpaczy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz