Nie moje, ale piękne... |
Trzeciego
kwietnia minęło cztery lata od momentu, kiedy to zrobiłem. Żeby nie zapomnieć,
jaki człowiek potrafi być wielki w swojej przeogromnej głupocie, zanotowałem
wtedy swoje zachowanie. I wstydzę się go do dzisiaj. Do dzisiaj mi ono
przypomina, że trzeba codziennie, bez przerwy pamiętać o takich chwilach.
Był
taki moment, gdy pewnego dnia bliska mi osoba poprosiła mnie, aby jej coś
kupił. Odmówiłem, ponieważ miałem pieniądze odliczone na papierosy, które
zresztą później sobie kupiłem.
Nie
będę pisał, że każdy miał może podobne chwile, bo chcę pisać tylko o sobie, zwłaszcza
w dziale Bić Alkoholika. Z własnego
doświadczenia jednak napiszę, że takie właśnie chwile i ich świadomość, która
pojawia się po, więcej człowieka uczą niż studiowanie ksiąg.
Czy
wstydzę się tamtej chwili?
Nie
ma takiej opcji, żebym się nie wstydził, gdy o tym pomyślę. I choć po tym
zdarzeniu wielokrotnie już oddałem z nawiązką to, czego wtedy pożałowałem, to
nadal mnie ta chwila prześladuje jak koszmar!
Nie
sposób tego wytłumaczyć, więc jeszcze raz powtórzę, takie chwile więcej znaczą
niż lata studiowania.
Tekst,
który poniżej przytoczę powstał też kilka lat temu. Trzeba się zacząć rozliczać
przed sobą z chwil szaleństwa.
Jeśli
lubicie czytać o nie swoich upadkach i z tych nie swoich upadków wyciągać dla
siebie wnioski, to dobrze trafiliście. Zatem zaczynamy.
Wtedy
pisałem tak;
W
Polsce niejedna grupa ludzi dostaje ostro po dupie. Powiedzmy tu o
homoseksualistach, biseksualistach, transwestytach ………, ale chyba najbardziej
wdzięcznym obiektem do kopania są alkoholicy, zarówno ci przeciętni, jak i wysoko
postawieni.
Potępiani
przez rodzinę najbliższą i skołtunioną opinii publiczną włóczą się po
bezdrożach swojego uzależnienia.
Trzeba
tu od razu podkreśli, że alkoholicy to ludzie, na których robi niezły biznes
sfora wszelkiej maści doradców, terapeutów, magów, szarlatanów, publicystów,
autorów i jeszcze ktoś tam, kto twierdzi, że umie duszę naprawiać!
Wielu
alkoholików, którzy mieli w bliższej czy dalszej przeszłości otrzymać światło
na oświecenie siebie, a później sobie podobnych; mieli posiąść wiedzę, jak na
tych, co jeszcze grzeją, wypłynąć na powierzchnię.
Czy
ja piszę, że wszyscy?
Nie!
i tak nie napiszę!
Ale
w każdej owczarni czarna owca się znajdzie!
Zresztą,
dajcie mi trochę czasu. Chcę czasu. A wszystko po kolei i na spokojnie wyłożę.
Alkoholiczne
perpetuum mobile kręci się w najlepsze i żadna siła tego zatrzymać nie zdoła. A
przeciętny Alkoholik (będę ten wyraz odtąd pisał wielką literą), i tak już
zdruzgotany swoją słabością wobec uzależnienia, bombardowany jest cała masą
porad, medytacji, konsultacji, terapii……
Wszystko
to ma udowodnić potarganemu, że w żaden ze znanych sobie sposobów sam rady
sobie nie da.
Kiedy upadam i powstaję z upadku,
kocham wszystkich mocniej. Jaśniej i uważniej patrzę na świat. Staram się być
lepszy. Czuję swoją winę i chcę jak najszybciej naprawić swój błąd, choć
podświadomie wiem, że tego, co stało się tuż, tuż przed, cofnąć się nie da,
naprawić się nie da, wymazać się nie da, wyprzeć przed sobą się nie da.
Stało się!
Na tym koniec!
Nie powtarzać już tego, co zabolało nas
i innych!
Tyle
powinno być gadania, a i to za wiele.
Ja
nie planuję upadków. Nigdy nie planowałem! Ale gdy tylko dotykam swojego dna,
od razu myślę, jak się od niego odbić. Modlę się, abym podczas spadanie nie
rozbił się dno, które jest mi pisane na równych prawach, jak moje wyżyny Nieba.
Potem
dziękuję Bogu za kolejną szansę powstawania z upadku, później powoli z kolan!
Wierzę, że każdy mój upadek jest po to, abym silniejszy wstał albo padł na
dobre i nie mógł się nijak podnieść.
Nie
planuję upadków! Nikt ich nie planuje!
Wiem
też z doświadczenia, że z ludźmi, co skosztowali kiedyś goryczy upadku i
radości powstania, jest o czym pogadać!
Gdy
spotykam świętego bardziej niż wszyscy święci, to wiem też z doświadczenia, że
nie ma się co napinać czy nadaremnie trudzi! Można zdrowie stracić i wiarę w
ludzi też!
Wiem
również z doświadczenia, że upadek jest udziałem wszystkich. Podnieść się z
upadku próbują nieliczni!
Upadają
ci, co walczą. Podnoszą się z upadku ci, co, zranieni klęską, nie przestają
walczyć! Nie ma tu żadnej aluzji, do słynnego powiedzenia Alkoholików, że aby
pokonać swój nałóg, trzeba skapitulować przed chorobą. Nie wchodzę w to i nie
wejdę, póki mam jeszcze trochę sił!
Muszę
tu zaznaczyć, że to moje pisanie, będzie dość chaotyczne, gdyż są to strzępy
myśli, które zawieram w całości w jednej konkretnej pracy.
Codziennie
rano rozpoczynam swoją walkę od przełożenia kartki kalendarza i wołam: Daj mi
jeszcze raz spróbować zmierzyć się z moją świadomością! Spraw, aby nie
opuszczała mnie świadomość, że mam cieszyć się bliskością innych osób, żeby za
tę bliskość nie zapomnieć podziękować, żebym nie zapomniał, że mogę liczyć na
Coś nieskończenie wiele większego niż moja pycha, moja wiara ułomna, moja wiara
w swoje iluzyjne siły i wymyślone nienawiści, żebym wreszcie wyrósł z tego, co
dziecięce, nigdy ze swojej dziecięcej szczerości nie wyrastając, nigdy nie
przestając być dzieckiem w tym, w czym dzieci przerastają dorosłych….
Upadkami
moimi się szczycę!
Nie
da się cofnąć czasu!
Gdyby
nie moje upadki, nigdy świadomie nie zaznałbym mojej słabości, nigdy nie
poczułbym Siły, co podnieść się pozwala, a która nie ode mnie pochodzi, choć
tkwi we mnie ukryta od wieków czy od zarania ludzkiego bytu i czeka na jej
wyzwolenie; Siły, co jak upadek we mnie tkwi od początku i pozostanie we mnie
do końca!
Podziwiam
upadających i ich mozolne powstawanie, a gdzie moje słabe ręce pomóc mogą,
nigdy nie braknie mi czasu.
Pogardzam
tymi, co krzyczą, złorzeczą i przeklinają, rzucają pierwsi kamieniem, nie bijąc
się przy tym w piersi. Pogardzam oszczercami, plotkarzami, wywyższającymi się;
tymi, co chcą, aby im służyć, a służyć innym nie chcą; pogardzam donosicielami,
chełpiącymi się sobą, wywyższającymi się, smutasami, malkontentami; pogardzam
wszystkimi, którzy, zatruwszy własne życie, robią to z życiem innych i przestać
nie chcą, i leczyć się nie chcą, i nic do nich nie dociera…
Nie
można wydać owocu, jeśli upadku nie zaznasz i powstać z niego nie zechcesz. Nie
można wydać owocu, jeśli śmierci nie zaznasz i nie obumrzeć dla świata nie
zechcesz już za życia!
No
i chyba najważniejsze – skoro zdecydowałem się o tym pisać, to wiem co nieco na
ten temat, a skoro wiem, to upadłem i miałem wielkie szczęście smakować owocu
powstania.
Trzeba rozejrzeć się wkoło, zobaczyć z
poziomu ducha czy to niziny upadku i czy to czas na powstanie; a jeśli to
poziom chmur, to nie początek rozpaczy, tylko przebłysk nadziei i czas nabierania
sił!
Ciąg
dalszy na pewno nastąpi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz