6 kwietnia 2017

Skrzętnie skrywane

Nie moje, ale piękne...
Trzeciego kwietnia minęło cztery lata od momentu, kiedy to zrobiłem. Żeby nie zapomnieć, jaki człowiek potrafi być wielki w swojej przeogromnej głupocie, zanotowałem wtedy swoje zachowanie. I wstydzę się go do dzisiaj. Do dzisiaj mi ono przypomina, że trzeba codziennie, bez przerwy pamiętać o takich chwilach.
Był taki moment, gdy pewnego dnia bliska mi osoba poprosiła mnie, aby jej coś kupił. Odmówiłem, ponieważ miałem pieniądze odliczone na papierosy, które zresztą później sobie kupiłem. 

Nie będę pisał, że każdy miał może podobne chwile, bo chcę pisać tylko o sobie, zwłaszcza w dziale Bić Alkoholika. Z własnego doświadczenia jednak napiszę, że takie właśnie chwile i ich świadomość, która pojawia się po, więcej człowieka uczą niż studiowanie ksiąg.
Czy wstydzę się tamtej chwili?
Nie ma takiej opcji, żebym się nie wstydził, gdy o tym pomyślę. I choć po tym zdarzeniu wielokrotnie już oddałem z nawiązką to, czego wtedy pożałowałem, to nadal mnie ta chwila prześladuje jak koszmar!
Nie sposób tego wytłumaczyć, więc jeszcze raz powtórzę, takie chwile więcej znaczą niż lata studiowania.
Tekst, który poniżej przytoczę powstał też kilka lat temu. Trzeba się zacząć rozliczać przed sobą z chwil szaleństwa.
Jeśli lubicie czytać o nie swoich upadkach i z tych nie swoich upadków wyciągać dla siebie wnioski, to dobrze trafiliście. Zatem zaczynamy.
Wtedy pisałem tak;
W Polsce niejedna grupa ludzi dostaje ostro po dupie. Powiedzmy tu o homoseksualistach, biseksualistach, transwestytach ………, ale chyba najbardziej wdzięcznym obiektem do kopania są alkoholicy, zarówno ci przeciętni, jak i wysoko postawieni.
Potępiani przez rodzinę najbliższą i skołtunioną opinii publiczną włóczą się po bezdrożach swojego uzależnienia.
Trzeba tu od razu podkreśli, że alkoholicy to ludzie, na których robi niezły biznes sfora wszelkiej maści doradców, terapeutów, magów, szarlatanów, publicystów, autorów i jeszcze ktoś tam, kto twierdzi, że umie duszę naprawiać!
Wielu alkoholików, którzy mieli w bliższej czy dalszej przeszłości otrzymać światło na oświecenie siebie, a później sobie podobnych; mieli posiąść wiedzę, jak na tych, co jeszcze grzeją, wypłynąć na powierzchnię.
Czy ja piszę, że wszyscy?
Nie! i tak nie napiszę!
Ale w każdej owczarni czarna owca się znajdzie!
Zresztą, dajcie mi trochę czasu. Chcę czasu. A wszystko po kolei i na spokojnie wyłożę.
Alkoholiczne perpetuum mobile kręci się w najlepsze i żadna siła tego zatrzymać nie zdoła. A przeciętny Alkoholik (będę ten wyraz odtąd pisał wielką literą), i tak już zdruzgotany swoją słabością wobec uzależnienia, bombardowany jest cała masą porad, medytacji, konsultacji, terapii……
Wszystko to ma udowodnić potarganemu, że w żaden ze znanych sobie sposobów sam rady sobie nie da.
Kiedy upadam i powstaję z upadku, kocham wszystkich mocniej. Jaśniej i uważniej patrzę na świat. Staram się być lepszy. Czuję swoją winę i chcę jak najszybciej naprawić swój błąd, choć podświadomie wiem, że tego, co stało się tuż, tuż przed, cofnąć się nie da, naprawić się nie da, wymazać się nie da, wyprzeć przed sobą się nie da.
Stało się!
Na tym koniec!
Nie powtarzać już tego, co zabolało nas i innych!
Tyle powinno być gadania, a i to za wiele.
Ja nie planuję upadków. Nigdy nie planowałem! Ale gdy tylko dotykam swojego dna, od razu myślę, jak się od niego odbić. Modlę się, abym podczas spadanie nie rozbił się dno, które jest mi pisane na równych prawach, jak moje wyżyny Nieba.
Potem dziękuję Bogu za kolejną szansę powstawania z upadku, później powoli z kolan! Wierzę, że każdy mój upadek jest po to, abym silniejszy wstał albo padł na dobre i nie mógł się nijak podnieść.
Nie planuję upadków! Nikt ich nie planuje!
Wiem też z doświadczenia, że z ludźmi, co skosztowali kiedyś goryczy upadku i radości powstania, jest o czym pogadać!
Gdy spotykam świętego bardziej niż wszyscy święci, to wiem też z doświadczenia, że nie ma się co napinać czy nadaremnie trudzi! Można zdrowie stracić i wiarę w ludzi też!
Wiem również z doświadczenia, że upadek jest udziałem wszystkich. Podnieść się z upadku próbują nieliczni!
Upadają ci, co walczą. Podnoszą się z upadku ci, co, zranieni klęską, nie przestają walczyć! Nie ma tu żadnej aluzji, do słynnego powiedzenia Alkoholików, że aby pokonać swój nałóg, trzeba skapitulować przed chorobą. Nie wchodzę w to i nie wejdę, póki mam jeszcze trochę sił!
Muszę tu zaznaczyć, że to moje pisanie, będzie dość chaotyczne, gdyż są to strzępy myśli, które zawieram w całości w jednej konkretnej pracy.
Codziennie rano rozpoczynam swoją walkę od przełożenia kartki kalendarza i wołam: Daj mi jeszcze raz spróbować zmierzyć się z moją świadomością! Spraw, aby nie opuszczała mnie świadomość, że mam cieszyć się bliskością innych osób, żeby za tę bliskość nie zapomnieć podziękować, żebym nie zapomniał, że mogę liczyć na Coś nieskończenie wiele większego niż moja pycha, moja wiara ułomna, moja wiara w swoje iluzyjne siły i wymyślone nienawiści, żebym wreszcie wyrósł z tego, co dziecięce, nigdy ze swojej dziecięcej szczerości nie wyrastając, nigdy nie przestając być dzieckiem w tym, w czym dzieci przerastają dorosłych….
Upadkami moimi się szczycę!
Nie da się cofnąć czasu!
Gdyby nie moje upadki, nigdy świadomie nie zaznałbym mojej słabości, nigdy nie poczułbym Siły, co podnieść się pozwala, a która nie ode mnie pochodzi, choć tkwi we mnie ukryta od wieków czy od zarania ludzkiego bytu i czeka na jej wyzwolenie; Siły, co jak upadek we mnie tkwi od początku i pozostanie we mnie do końca!
Podziwiam upadających i ich mozolne powstawanie, a gdzie moje słabe ręce pomóc mogą, nigdy nie braknie mi czasu.
Pogardzam tymi, co krzyczą, złorzeczą i przeklinają, rzucają pierwsi kamieniem, nie bijąc się przy tym w piersi. Pogardzam oszczercami, plotkarzami, wywyższającymi się; tymi, co chcą, aby im służyć, a służyć innym nie chcą; pogardzam donosicielami, chełpiącymi się sobą, wywyższającymi się, smutasami, malkontentami; pogardzam wszystkimi, którzy, zatruwszy własne życie, robią to z życiem innych i przestać nie chcą, i leczyć się nie chcą, i nic do nich nie dociera…
Nie można wydać owocu, jeśli upadku nie zaznasz i powstać z niego nie zechcesz. Nie można wydać owocu, jeśli śmierci nie zaznasz i nie obumrzeć dla świata nie zechcesz już za życia!
No i chyba najważniejsze – skoro zdecydowałem się o tym pisać, to wiem co nieco na ten temat, a skoro wiem, to upadłem i miałem wielkie szczęście smakować owocu powstania. 

Trzeba rozejrzeć się wkoło, zobaczyć z poziomu ducha czy to niziny upadku i czy to czas na powstanie; a jeśli to poziom chmur, to nie początek rozpaczy, tylko przebłysk nadziei i czas nabierania sił!

Ciąg dalszy na pewno nastąpi! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...