Jeśli
Chrystus za nich umarł na krzyżu, to musi być Mu teraz bardzo ciężko, gdy
patrzy na takie właśnie egzemplarze ludzkie.
Tak
nieraz myślałem, przyglądając się tutaj swoim rodakom. Dzisiaj natomiast
powiedziałem to głośno. Wiem, że zabrzmiało to strasznie. Mam jednak wrażenie,
że nikt nie zrozumiał moich słów i wszystko toczyło się dalej, jak przed nimi.
Razi
mnie tutaj strasznie zwulgaryzowany język. Często nawet w rozmowach na temat
marzeń, miłosnych planów czy innych podobnych wzniosłych ludzkich spraw jest
tyle wulgaryzmów, że określenia uczuć, odczuć, wrażeń,,, po prostu giną gdzieś
w gąszczu wulgaryzmów na „k”, „ch”, „p” i czego tam jeszcze zbłąkana
emigracyjna dusza zapragnie.
Męczy
mnie to coraz bardziej. Nie jestem przyzwyczajony, że podczas czułem powitania
dobrych znajomych używa się kilku lub kilkunastu wulgaryzmów. Myślę, że
językoznawcy polscy powinni pochylić się nad problemem i go dogłębnie zbadać.
Spotykani tutaj bowiem przeze mnie ludzie wulgarnych słów używają w zupełnie
niekontrolowany sposób i w takich sytuacjach, że wulgaryzmy wulgaryzmami być
nie mogą. Mogą być co najwyżej jakimś przerywnikiem, nabraniem językowego
oddechu czy czymś podobnym.
Nie
wiem, jak to określić. W rzeczywistości, w której przebywam, wulgaryzmy są powszechnie
używane przez zdecydowaną większość Polaków. Czy to oznacza, że ta zdecydowana
większość Polaków to językowi profani i ludzie wulgarni?
Jak
ostatnio jeden ze znajomych w mojej obecności zapytał filigranową młodą
kobietę: Co tam niesiesz? I jej odpowiedź: Cukier, kurwa! A później szeroki
uśmiech.
Jak
to rozumieć?
Temat
kobiet.
Nie
ma żadnego szacunku do kobiet w rozmowach na temat kobiet. Nie będę przytaczał
przykładów określeń, jakimi obdarza się bohaterki wymiany zdań pomiędzy
mężczyznami, ale coś tu nie gra i całkiem poważnie. Albo kobiety na emigracji
tracą wszystko, z czym wyrazy „kobieta” i „kobiecość” się kojarzą, albo z
mężczyznami na emigracji coś złego się porobiło.
Razi
mnie ciągłe obgadywanie innych. Wytykanie innym błędów też razi mnie
niesamowicie. Dosłownie zalewany jestem codziennie informacjami na temat osób
trzecich, podczas rozmów nieobecnych, na których nie pozostawia się suchej
nitki.
Czy
to naprawdę taka nasza narodowa przypadłość przypiąć łatę bliźniemu swemu, gdy
bliźni nasz tego usłyszeć nie może?
Kasa.
Ciągle
słyszę rozmowy o pieniądzach. O tym, co ktoś zamierza kupić. Na co odkłada. W
jaki sposób wyda zarobione pieniądze. Ciągle rozmowy o samochodach, ciuchach,
zegarkach, biżuterii…
Razi
mnie ciągle słuchanie rozmów na temat żarcia i picia. Można upaść na duchu
słysząc takie stwierdzenie: Nie jadłem
jeszcze tak dobrej kiełbasy. Po prostu chuj staje! A to tylko jeden z wielu
przykładów na określanie dobrego, zdaniem mówiących, jedzenia.
Praktycznie
codziennie słyszę rozmowy o kursie funta i o gorsza, które rozmówcy tracą przy
tegoż kursu małym spadku.
A
niech to!
Picie.
Picie,
ale nie wody, kawy czy soków witaminizowanych, to bardzo wdzięczny temat. Ile.
Gdzie. Z kim. Jak długo… Polacy godzinami mogą tutaj rozwijać ten temat. A
jakież ciekawe bywają konwersacje dotyczące planowania tej czynności. Można
śmiało siadać do pisania pracy naukowej albo powieści obyczajowej.
Rażą
mnie rozmowy o narkotykach. Chwalenie się zażywaniem tego gówna, brakiem
jakiejkolwiek refleksji, traktowaniem narkotyków jako swoiście pojmowanego
środka dopingowego w pracy i w życiu poza pracą.
Mam
tego powoli dość! To nie moja bajka. To nie mój film i nie moja scena. Jestem
tu jednak po to, żeby zrealizować plan z tym wszystkim właśnie związany.
Umęczony
jestem tym strasznie. Dlatego pewnie odliczam dni do wakacji od tego wszystkiego, muszę odetchnąć innym powietrzem, żeby tu wrócić pozytywnie
nabuzowany i zrobić kolejny w krok w wyznaczonym kierunku.
Wielkanoc
2017?
Wypieram
to ze swojej świadomości, jak tylko potrafię.
Całkiem
nieźle mi to idzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz