Przy
odrobinie szczęścia i Bożej pomocy ciągle zamykam drzwi i otwieram kolejne.
Zamykam
kolejne sprawy z pomysłów mojego pisania, jakbym zamykał drzwi, żeby otworzyć
inne. To taka wędrówka po jakichś tam pokojach w głowie, które są połączone ze
sobą w jeden ciąg.
Wiem,
że dla wielu to będzie przykład mojego dziwactwa, jakiejś tam choroby, jeszcze
niezdiagnozowanej albo czegoś tam jeszcze, czego nie nazwano, a co na chwilę
obecną można określić „bzik”. Każdy z Was ma na pewno jakiegoś tam „bzika” na
punkcie tego czy tego i ten właśnie „bzik” skutecznie Was odróżnia od
pozostałej reszty.
Dla
mnie uregulowanie spraw z zaległymi tematami, pomysłami na drobne pisanie, to
legitymacja, żeby skupić się na większych projektach. To też albo przede
wszystkim większy porządek w głowie, którą przez ostatnie lata tak zaśmiecałem,
że ze stajnią Augiasza mogłaby konkurować.
Pozostawiam
sobie tylko pomysły i notatki z zakładki „Bić Alkoholika”. Powodów może być
wiele, nawet o nich nie wiem. Wiem tylko, że za każdym razem, gdy przykładam
się do któregoś z pomysłów, to ciągle mam wrażenie, że nie został on do końca
przemyślany. Czuję też, jakby kwestia uzależnień była mi bardzo bliska i tak
znana z doświadczenia, że muszę mieć dużo więcej czasu na zastanowienie, żeby
nie biec na skróty. Do tego jeszcze odnoszę wrażenie, że czuję się w tym
temacie, jak ryba w wodzie i płynie, dosłownie mi płynie, pisanie na ten temat.
Zatem
zostawiam sobie na koniec sprawy bieżące i te pomysły, przy realizacji których
będę odczuwał dużą satysfakcję, że się dzieją.
Ubywa
mi też postów do wspomnianego kiedyś tysięcznika. Jeszcze niespełna 40 postów i
już będzie po sprawie. Część z tekstów już wisi w sieciowej poczekalni z
określoną datą i godziną ukazania się światu.
Coraz
bliżej mi też do 200000 tysięcy odsłon na blogu. Jeszcze ponad osiem i pół
tysiąca odsłon i kolejny próg będę miał za sobą. Kurczę, żeby tak to zamienić
na jakąś monetę, to byłby całkiem niezły majątek, jak na mnie – bogacza!
Przybliżam
się też do dnia moich wakacji w kraju; moich dni, które spędzę z najbliższa
rodziną. Cholera, już nieźle tęsknię. Jeszcze trochę i minie rok, jak siedzę w
emigracyjnej klatce. W rozmowach z najbliższymi już nawet planujemy, co musimy zrobić
i gdzie razem pojechać. Wiem, że to głupie z mojej strony, ponieważ nie wiem nawet
czy jutra dożyję. Pisałem o tym wiele razy. Nie potrafię się jednak oprzeć słabości
planowania. Cieszę się też na zapas z tego, że może to nastąpić.
A
zatem wiele się kończy i z tego się cieszę, bo pewnie nie mniej się zacznie,
ale to będzie nowe.
Póki
co, walę głową w mur i szukam we wszystkim oparcia, żeby za dużo nie myśleć o
tym, co potęguje tęsknotę, przypomina o zaległych niezałatwionych wciąż
sprawach…
Wiem,
że trzeba mi tylko zdrowia, siły i czasu, a wszystko poukładam. Dwa lata mi wystarczy.
Myślę,
że dla Boga podarować mi taki ułamek życia to żaden problem. Mam tylko nadzieję,
że ze względu na znikomość problemu i moją znikomość nie zostanie to pominięte w
Łaskawości Bożej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz