Na polskim zadupiu to i miłość bliźniego
jest na poziomie zadupia, czyli po prostu jej nie ma!
Odniosę się poniżej do wpisu pod
tekstem, o którym wcześniej pisałem, a dotyczącym drogi gminnej i jej remontu nawierzchni.
Wśród komentarzy pod tekstem znalazł
się taki wpis: tego patalana powinno eksmitować się z porytego i całej gminy to jest
wróg aspołeczny NR. 1. Zastosowałem tutaj oryginalną pisownię.
Pisownia oryginalna, jak i dość oryginalne
myślenie autora wpisu. Ciekawe kto to taki pod nickiem „marek” się schował? Kobieta? Mężczyzna? Katolik? A może
prawosławny albo świadek Jehowy? Ciekawe czy wczoraj był przykładnie w
kościółku? Nabożnie ręce składał, gdy palce odpoczywały od pisania komentarzy?
Był u Komunii świętej? Wyznaje Dekalog? A na co dzień na ustach ma: Bóg – Honor
- Ojczyzna? Jest kochającym ojcem, kochającą matką? Pragnie dla swojej rodziny tego,
co najlepsze? Cieszy się dobrym zdrowiem i cieszy się zdrowiem bliskich?
Dobrze byłoby wiedzieć!
Łatwiej byłoby pisać, znając adresata.
Może nawet zlitować trzeba by się nad nim! Ale skoro się ukrył, to napiszę
tylko, że imię Marek, to imię
pochodzenia łacińskiego i należy do wąskiej grupy najstarszych imion rzymskich.
Pochodzi najprawdopodobniej o od imienia boga wojny Marsa. Tradycja chrześcijańska przypisała Markowi Ewangeliście symbolicznie
lwa.
Powyższe oznacza, że tchórzom i anonimowym
pisarzom bzdur używać go nie przystoi!
Może nie wiedział autor, z czym to imię
się je.
Ciekawe, jakie on, może ona dostał/-a
na chrzcie?
Z treści wpisu wynika, że autor
miłością nie grzeszy do wspomnianego z nazwiska człowieka, może sąsiada. Najlepiej
by było, gdyby człowieka tego wygnano! Święty spokój by nastał we wsi, a przede
wszystkim w głowie piszącego. Może nawet piszący Bogu by dziękował za takie załatwienie
jego próśb względem bliźniego swego!
Czytałem ten wpis i inne. Myślałem, ile
jadu w treści wypowiedzi. Ile wrogości, agresji, jak ludzie się gryzą z
ukrycia. Jakby walczyli o pokarm, a przecież głodni nie chodzą. Mało, na pewno
mają więcej, niż potrafią zjeść!
Zwierzęta tak nie robią!
Skąd w nas takie pragnienie, żeby komuś
dokopać? Żeby kogoś wyrzucić z domu, wsi, gminy, kraju? Skąd w katolickim narodzie
powszechność takiego myślenia?
Piszę o tym, gdyż na własnej skórze
odczułem takie działania. Moi wrogowie najchętniej pozbyliby się mnie stąd.
Daliby na mszę świętą, gdybym dzisiaj ogłosił, że wyjeżdżam i nigdy już nie
będę chciał wrócić na stare śmieci.
Czy tak przystoi świętym? Nawet świętym
od święta?
Czy tak myśli i postępuje człowiek
cywilizowany, mieniący się myślącym i z tego powodu noszący dumnie głowę,
zadzierający nosa?
Ciekawe jest stwierdzenie, że JP
(Znane inicjały, brakuje tylko liczb rzymskich.) to wróg antyspołeczny NR. 1.
Zrozumiałbym „wróg publiczny”, niech nawet Nr 1. Zrozumiałbym „antyspołeczny”,
ale wróg
antyspołeczny i jeszcze NR. 1., to trochę jakby za dużo i
strasznie zawile, jak zawiłe strasznie jest piszącego myślenie.
Antyspołeczny z definicji to taki osobnik
rodzaju ludzkiego, którego postępowanie jest sprzeczne z interesami
społeczeństwa, niech będzie nawet społeczności lokalnej.
Zachowanie antyspołeczne charakteryzuje
się silnym dążeniem do szkodzenia innym osobom, bezinteresownym okrucieństwem,
brakiem moralnej wrażliwości i stosowaniu przemocy w stosunkach
interpersonalnych (Autorowi chowającemu głowę pod nickiem „marek” wyjaśnię, że
stosunki interpersonalne, to stosunki międzyludzkie.).
Jeśli kogoś nazwiemy antyspołecznym draniem,
to poważne zarzuty pod adresem człowieka i jeśli w istocie JP jest antyspołeczny, i
tak właśnie działa, tak właśnie postępuje, to trzeba koniecznie zawołać: Milicjaaa!!!! I księdza nie wołać, bo nic zaradzić nie zdoła! Wołać głośno: Milicjaaa!!!! Tak, żeby wszyscy słyszeli!
Wracając do treści wpisu i miłości
bliźniego. Nie żałujmy nikomu żyć, gdzie żyje i mieszkać, gdzie mieszka w danej
chwili! Jeśli ktoś żyje obok i nie zagraża naszym rodzinom, znajomym, znajomym
naszych znajomych, to nie jest nasz wróg. Mamy dość dużo miejsca, żeby żyć obok
siebie.
Jest taki fajny dowcip o żabie i
człowieku, któremu obecność żaby strasznie przeszkadzać zaczęła i to w takiej chwili,
że żal litery ściska. Nie rozumiał człowiek, że to on jest intruzem. Zadedykuję
ten dowcip tym, co innym mówią: Spier… stąd, gdzie pieprz rośnie, bo nam nie pasujesz!
I dowcip w całej krasie:
Spaceruje sobie gość po bagnach,
rozgląda się na boki, podziwia widoki. Jak pięknie, myśli sobie i chlup... wpadł
po pachy. Próbuje się ratować, ale powoli tonie…
Patrzy, a naprzeciwko na liściu
nenufaru siedzi żaba i przygląda się jemu uważnie.
Co się gapisz, brzydalu, spier... stąd
i to już! Wykrzyknął tonący.
Ale żaba siedzi.
A gość nadal tonie. Zatonął już po szuję.
I co się, kur…, gapisz?! Przecież
mówiłem, spier…!!!
Żaba nic sobie nie robi, tylko patrzy
ciekawie.
A woda tonącemu już sięga po brodę.
Co się, pieprzona żabo, brzydalu,
poczwaro, gapisz!? Spier… stąd jak najdalej!
Po tych słowach zatonął spacerowicz z
bagien.
Żaba siedziała nadal na liściu nenufaru.
Po chwili zastanowienia ni to pyta, ni stwierdza:
Co się gapisz?! Spier…?!
PRZECIEŻ JA TU MIESZKAM!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz