24 stycznia 2018

Może z innej beczki?

Życie duchowe człowieka jest dzisiaj zepchnięte przez potrzeby ciała i zaspokojenie bieżących potrzeb na plan drugi. A to z kolei prowadzi do pewnego rodzaju zagubienia, które odczuwamy, wzbogacając się o kolejne dobra materialne, które nie dają długofalowego poczucia szczęścia i zadowolenia.
Nie tyle liczy się dzisiaj rozwój duchowy człowieka, jego wewnętrzne poczucie spełnienia i zadowolenia, co kolejny sukces w pracy, podwyżka wynagrodzenia, zwycięstwo nad przeciwnikiem, zdeptanie oponentów. Całą swoją energię skupiamy na życiu widzialnym, namacalnym obszarze naszego ziemskiego sukcesu – jakieś auto z salonu, modny ciuch na grzebiecie, koniecznie modny gadżet, który nas wyróżni.

Tej oczywistej prawdy zdajemy się nie dostrzegać, wedle starej zasady, że czego nie widać, to nie ma! 
Staramy się te zaniedbane obszary naszej duchowości jakoś łatać chwilowymi zrywami, jak choćby uczestnictwo w obrzędach religijnych. Często jest jednak tak, że uczestniczymy w tych obrzędach tylko dlatego, że tak trzeba, że nic na tym nie tracimy, a zyskać możemy wiele.
I wszystko się sprowadza do bożka ziemskiego – Mamony.
Wydaje się nam, że wizyta w kościele, uczestnictwo w procesji albo automatyczne uderzenie się w pierś załatwia sprawę wiary i można dalej hasać. W swej niby duchowości uświęcamy rzeczy, budynki, posągi, jak niegdyś starożytni.
John Edmund Haggai (wspominałem już o nim) w swojej książce W walce z niepokojem zawarł taką myśl:
Budynek kościelny nie ma żadnej wartości duchowej. Symbolizuje działania Boga, Jego Słowo, ale w samych murach czy przestrzeni między nimi Boga nie ma. Bóg przebywa w budynku kościelnym na tyle, na ile ludzie wnoszą go tam we własnych sercach, w swoich myślach. Bóg mieszka w sercach ludzi, w świecie duchowym człowieka.
Dla wielu katolików takie stwierdzenie może wydać się nawet świętokradcze. A nie powinno, ponieważ stawia ono człowieka ponad stworzoną przez niego materię nieożywioną.
A przecież wiemy o tym, że Bóg jest tam, gdzie dwóch albo trzech spotyka się w Jego imieniu. No i słyszy, gdy w głuchej samotności wołamy do Niego nasze prośby i winy!
Wiem, że w świecie pogodni za coraz to jakimś hitem trudno znaleźć czas na wyciszenie, ucieczkę z tego świata w przestrzenie ducha swego. ale próbować trzeba. Ciągle od nowa i ciągle.
Każdy ma swoją drogę i swoja wąską bramę.
Nie wejdziemy do Nieba hurtem, jak do kościoła.
(…)
Dlaczego to piszę?
Naprawę nie wiem, dlaczego!
Jeszcze tego nie widzę! 
Ale napisać musiałem! 
I to jest zajmujące!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...