Życie duchowe człowieka
jest dzisiaj zepchnięte przez potrzeby ciała i zaspokojenie bieżących potrzeb
na plan drugi. A to z kolei prowadzi do pewnego rodzaju zagubienia, które
odczuwamy, wzbogacając się o kolejne dobra materialne, które nie dają
długofalowego poczucia szczęścia i zadowolenia.
Nie tyle liczy się
dzisiaj rozwój duchowy człowieka, jego wewnętrzne poczucie spełnienia i
zadowolenia, co kolejny sukces w pracy, podwyżka wynagrodzenia, zwycięstwo nad
przeciwnikiem, zdeptanie oponentów. Całą swoją energię skupiamy na życiu
widzialnym, namacalnym obszarze naszego ziemskiego sukcesu – jakieś auto z
salonu, modny ciuch na grzebiecie, koniecznie modny gadżet, który nas wyróżni.
Tej oczywistej prawdy
zdajemy się nie dostrzegać, wedle starej zasady, że czego nie widać, to nie ma!
Staramy się te
zaniedbane obszary naszej duchowości jakoś łatać chwilowymi zrywami, jak choćby
uczestnictwo w obrzędach religijnych. Często jest jednak tak, że uczestniczymy
w tych obrzędach tylko dlatego, że tak trzeba, że nic na tym nie tracimy, a
zyskać możemy wiele.
I wszystko się
sprowadza do bożka ziemskiego – Mamony.
Wydaje się nam, że
wizyta w kościele, uczestnictwo w procesji albo automatyczne uderzenie się w
pierś załatwia sprawę wiary i można dalej hasać. W swej niby duchowości uświęcamy rzeczy, budynki, posągi, jak niegdyś starożytni.
John Edmund Haggai
(wspominałem już o nim) w swojej książce W
walce z niepokojem zawarł taką myśl:
Budynek
kościelny nie ma żadnej wartości duchowej. Symbolizuje działania Boga, Jego
Słowo, ale w samych murach czy przestrzeni między nimi Boga nie ma. Bóg
przebywa w budynku kościelnym na tyle, na ile ludzie wnoszą go tam we własnych
sercach, w swoich myślach. Bóg mieszka w sercach ludzi, w świecie duchowym
człowieka.
Dla wielu katolików
takie stwierdzenie może wydać się nawet świętokradcze. A nie powinno, ponieważ
stawia ono człowieka ponad stworzoną przez niego materię nieożywioną.
A przecież wiemy o tym, że Bóg jest tam, gdzie
dwóch albo trzech spotyka się w Jego imieniu. No i słyszy, gdy w głuchej samotności
wołamy do Niego nasze prośby i winy!
Wiem, że w świecie pogodni
za coraz to jakimś hitem trudno znaleźć czas na wyciszenie, ucieczkę z tego świata
w przestrzenie ducha swego. ale próbować trzeba. Ciągle od nowa i ciągle.
Każdy ma swoją drogę i swoja
wąską bramę.
Nie wejdziemy do Nieba hurtem,
jak do kościoła.
(…)
Dlaczego to piszę?
Naprawę nie wiem, dlaczego!
Jeszcze tego nie widzę!
Ale napisać musiałem!
I to jest zajmujące!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz