Aro podczas naszych rozmów często
powtarzał, że prawdziwy człowiek musi się unurzać w bagnie grzechu i próbować
uświęcić światłością dobroci. Szczerze też wyznawał, bez żadnych przechwałek,
że nie pamięta, ilu nałogom uległ i z ilu się wykaraskał.
Drobny, niepozorny, a przy tym
niezwykle silny i wytrzymały w robocie. Po jakimś czasie przyznał, że gdy na
nos padał, krył się w ciemnej komorze nie po to, żeby się modlić, tylko
wspomagać tak, jak wielu tutaj czyni.
W pracy?
A jak?
To fakt, że wielu nie ma pojęcia, co
się na emigracji dzieje i jakim przyjemnościom ludzie się oddają.
Któregoś dnia podczas przerwy gadałem
sobie z Arem. Zaczął mi coś opowiadać o białym szaleństwie. Mówię do niego:
‑ Umówmy się na wywiad. Będę cię o coś
tam pytał, a ty mi o tym opowiesz. Może coś ciekawego z takich rozmów wyniknąć.
‑ Jesteś szurnięty, jak ja! –
wykrzyknął i zaśmiał się szczerze.
Jednak dnia następnego sam podszedł do
mnie i spytał:
‑ Jak ty to widzisz? To znaczy, co i
jak chcesz pisać?
‑ Wywiad to taka sobie rozmowa, ja
pytam, a ty mówisz, co ślina w danym temacie na język ci przyniesie. Po prostu
nie zdziw się czasem, że nagram naszą rozmowę.
‑ To dawaj! Teraz?
Oto cały Aro! Nie, mamy tylko pięć
minut. Umówiliśmy się, że na następne spotkanie przemyśli sprawę, jak to z nim
było, gdy rzucał się namiętnie w objęcia białej damy.
‑ Teraz już nie biorę! – powiedział z
dumą.
‑ Wiem, dlatego mi powiesz, jak było, a
nie jest.
‑Ale dasz mi przeczytać to, co
napisałeś?
‑ Stary, nie inaczej!
‑ No to piątka, ziom!
Przybiłem piątkę z Arem i tak to sie
zaczęło!
Poniżej namiastka tego, co opowiedział mi
Aro. Daleko jeszcze do tego, żeby to opracować w całości, ponieważ zajmują mnie
teraz trochę inne tematy, to jednak, przy jakimś tam zdrowiu trochę lepszym niż
kiepskie, na pewno temat rozszerzę i opracuję w przyszłości.
Taka namiastka tego, nad czym mam
zamiar popracować, czyli kolejny pomysł literacki, w którym fikcja przeplata
się z prozą życia, niekoniecznie dla człowieka przyjemną i sielankową. Bohater,
jak to moi bohaterowie, to kolejny poszukiwacz Życia prawdziwego w życiu na
niby.
Próbowałem
już w życiu białego szaleństwa.
I
co?
Nie
czułem ekstazy. Nie latałem jak Batman.
Nie
czułem przypływu energii, jak choćby jądrowej.
Nie
czułem żadnego mrowienia, co o zawrót głowy przyprawia.
Nie
czułem, że jestem Bogiem albo że mnie nie ma.
Nie
czułem się Szatanem wściekle głoszącym zło.
Nie
czułem, że jestem wspaniały albo całkiem do dupy.
Nie
czułem, że mogę wszystko albo nie mogę nic.
Światłości
nie widziałem. Nie pochłonęła mnie ciemność.
Nie
skakałem jak szympans. Nie pełzałem jak wąż.
Nie
gadałem więcej niż zwykle. Nie milczałem jak głaz.
Nie
czułem, że mam dwa ciała albo żem z ciała wyleciał, wylazł, wypłynął, wypełzł…,
a potem na powrót wleciał, wlazł, wpłynął, wpełzł… w ciało swoje…
Nie
widziałem się z Bogiem, Jezusem czy Maryją.
Nie
spotkałem Szatana w czasie białego szaleństwa.
Nie
miałem kontaktu z obcymi z Kosmosu.
Nie
straciłem kontaktu z moimi z Kosmosu. Nie mogę nawet stwierdzić, że lepiej ich
rozumiałem po niż przed spożyciem. Wiem bowiem z życia bez szaleństw, że znam
takie przypadki, których pod wpływem czy nie nigdy nie zdołam zrozumieć.
Nie
stałem nad przepaścią.
Nie
leżałem w głębinach.
Nie
czułem, abym wzlatywał czy też dna dotykał.
Nie
poczułem nawet, że mam więcej rozumu!
Czułem
się po tak, jak przed, więc pomyślałem sobie – o kant dupy to rozbić! Szkoda na
to czasu. Szkoda czasu i zdrowia! Pieniądze to próchno!
(…)
Na razie to tyle.
Wszystkim tyle słońca, ile ja mam za oknem!
* Zdjęcie kruka znalazłem w Sieci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz