25 stycznia 2018

Wódz czy figura woskowa?

Występujący publicznie nie mówią dziś, ale tańczą i wierzą niezłomnie, że swoim tańcem chocholim oczarują słuchaczy. Po części mają rację, Polacy lubią tańczyć, zatem niejeden kupi ten kukiełkowy przekaz. Może właśnie dlatego większość wystąpień publicznych jest dzisiaj socjotechniczną ramotą, a nie sztuką wypowiedzi.
Co wódz kraju i małej gminy na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna, mają ze sobą wspólnego?
Podczas wystąpień publicznych grają, a nie mówią.

Jeden z socjologów określił wodza Polski jako figurę z salonu socjotechnicznego. Wymyślił za mnie określenie, którego daremnie szukałem, patrząc na socjotechniczne wygibasy wielkiego Andrzeja. Co się ten chłop namacha rączkami przy każdej wypowiedzi, co narozkłada ramion, jakby chciał naród w ramiona swoje wziąć i utulić. Zdaje się krzyczeć ciałem: Patrzcie na mnie, ludziska, i podziwiajcie technikę publicznych wypowiedzi! A przy tym słowa-woda albo słowa-trawa płyną z ust jego złotych i nic poza tym, że płyną. Nawet składu nie widać w tym, co często mówi.
Przy wypowiedziach wodza mojego kraju nad Wisłą mam ciągle takie wrażenie, że chłop się skupia na graniu. Jakby bał się zapomnieć, że trzeba rączki złożyć w jakąś magiczną wieżyczkę albo ramiona rozewrzeć, żeby koniecznie pokazać odbiorcy swoją otwartość. A przy tym to, co mówi, interesuje go średnio. 
Podobnie wódz mojej gminy jest roztańczony w mowie. Zanim wypowie trzy zdania, zatańczy dziesięć razy, namacha się przy tym rękami, podrepcze nieco w miejscu, spuści wzrok i podniesie, żeby słuchaczy zachwycić. Nie będę komentował, co wtedy akurat mówi. 
I jeden, i drugi wierzą chyba święcie w tak zwaną magiczną trójkę publicznych wypowiedzi. Zgodnie z tą zasadą do odbiorcy wystąpienia dociera 7% przekazu werbalnego, 33% przekazu parawerbalnego i aż 55% przekazu niewerbalnego. I te 55% to właśnie taniec ciała – machanie rączkami, nóżkami, kiwanie głową, trzepotanie powiekami, jakieś magiczne wieżyczki do góry i do dołu, rozcapierzanie ramion… I wszystko to ma sprawić, że prawdomówni jesteśmy, że jesteśmy otwarci i lepsi niż wszyscy święci. Natomiast treść wystąpienia schodzi na plan drugi albo jest tłem.
Słowem – zachwyć odbiorcę, a nie powiedzieć coś z sensem!
I jeden, i drugi są trochę nie na czasie, ponieważ spece od sprawy już jasno stwierdzili, że ta magiczna trójka, to taki sobie mit wymyślony kiedyś i te wygibasy, to tylko gimnastyka. 
Pytanie zatem się rodzi: Czy żeby się gimnastykować koniecznie trzeba przemawiać? To można robić w lesie albo w zaciszu domowym.

No i ogląda człowiek na szklanym ekranie codziennie taniec kukiełek, socjotechnicznych trolli, Tak sobie pewnie myślą socjologiczne trolle – nieważne, co się mówi, ważne, żeby zatańczyć. Fakt, roztańczonym narodem jesteśmy, jak nic, zatem ludzie kupują ten taniec pajacyków!
Jednak trzeba stwierdzić, że żaden taniec ciała nie zastąpi słowa, chyba że mowa o głuchych albo skupisku niemych. Wtedy bez gestów, mimiki daleko nie zajedziesz. Natomiast gdy taka, powiedzmy, publiczna, persona przemawia do ludzi słyszących i widzących w normie, musi dokładnie wiedzieć, co chce mówić, do kogo; musi dobrać słowa, przykłady, porównania, a to wymaga pracy podczas przygotowań.
Przemawiający publicznie powinien odbiorców zaskoczyć nie tyle tańcem ciała, co słowem i jego treścią. I zamiast ślepo wierzyć w swoje aktorskie zdolności przygotować mowę, co ludzi w krzesła wciśnie. Dać tym, co właśnie się mówi, ludziom do myślenia, żeby wywołać emocje, a po emocjach dyskusję.
Zauważam jedną prawidłowość w wypowiedziach ludzi. Ci, co mają naprawdę coś do powiedzenia i wiedzą dokładnie, co chcą odbiorcy przekazać, nie muszą podczas przemówień socjotechnicznie tańczyć, tylko mówią, co wiedzą, bo wiedzą, co mówią!
Reszta, to pajacyki, kukiełki i ramota.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...