Występujący publicznie
nie mówią dziś, ale tańczą i wierzą niezłomnie, że swoim tańcem chocholim
oczarują słuchaczy. Po części mają rację, Polacy lubią tańczyć, zatem niejeden
kupi ten kukiełkowy przekaz. Może właśnie dlatego większość wystąpień publicznych
jest dzisiaj socjotechniczną ramotą, a nie sztuką wypowiedzi.
Co
wódz kraju i małej gminy na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna, mają
ze sobą wspólnego?
Podczas
wystąpień publicznych grają, a nie mówią.
Jeden z socjologów
określił wodza Polski jako figurę z salonu socjotechnicznego. Wymyślił za mnie
określenie, którego daremnie szukałem, patrząc na socjotechniczne wygibasy
wielkiego Andrzeja. Co się ten chłop namacha rączkami przy każdej wypowiedzi,
co narozkłada ramion, jakby chciał naród w ramiona swoje wziąć i utulić. Zdaje
się krzyczeć ciałem: Patrzcie na mnie, ludziska, i podziwiajcie technikę
publicznych wypowiedzi! A przy tym słowa-woda albo słowa-trawa płyną z ust jego
złotych i nic poza tym, że płyną. Nawet składu nie widać w tym, co często mówi.
Przy wypowiedziach
wodza mojego kraju nad Wisłą mam ciągle takie wrażenie, że chłop się skupia na
graniu. Jakby bał się zapomnieć, że trzeba rączki złożyć w jakąś magiczną
wieżyczkę albo ramiona rozewrzeć, żeby koniecznie pokazać odbiorcy swoją
otwartość. A przy tym to, co mówi, interesuje go średnio.
Podobnie wódz mojej
gminy jest roztańczony w mowie. Zanim wypowie trzy zdania, zatańczy dziesięć
razy, namacha się przy tym rękami, podrepcze nieco w miejscu, spuści wzrok i
podniesie, żeby słuchaczy zachwycić. Nie będę komentował, co wtedy akurat mówi.
I jeden, i drugi wierzą
chyba święcie w tak zwaną magiczną trójkę publicznych wypowiedzi. Zgodnie z
tą zasadą do odbiorcy wystąpienia dociera 7% przekazu werbalnego, 33% przekazu
parawerbalnego i aż 55% przekazu niewerbalnego. I te 55% to właśnie taniec
ciała – machanie rączkami, nóżkami, kiwanie głową, trzepotanie powiekami,
jakieś magiczne wieżyczki do góry i do dołu, rozcapierzanie ramion… I wszystko
to ma sprawić, że prawdomówni jesteśmy, że jesteśmy otwarci i lepsi niż wszyscy
święci. Natomiast treść wystąpienia schodzi na plan drugi albo jest tłem.
Słowem – zachwyć
odbiorcę, a nie powiedzieć coś z sensem!
I jeden, i drugi są
trochę nie na czasie, ponieważ spece od sprawy już jasno stwierdzili, że ta magiczna trójka, to taki sobie mit wymyślony kiedyś i te wygibasy, to tylko gimnastyka.
Pytanie
zatem się rodzi: Czy żeby się gimnastykować koniecznie trzeba przemawiać? To
można robić w lesie albo w zaciszu domowym.
No i ogląda człowiek na
szklanym ekranie codziennie taniec kukiełek, socjotechnicznych trolli, Tak
sobie pewnie myślą socjologiczne trolle – nieważne, co się mówi, ważne, żeby
zatańczyć. Fakt, roztańczonym narodem jesteśmy, jak nic, zatem ludzie kupują
ten taniec pajacyków!
Jednak trzeba
stwierdzić, że żaden taniec ciała nie zastąpi słowa, chyba że mowa o głuchych
albo skupisku niemych. Wtedy bez gestów, mimiki daleko nie zajedziesz. Natomiast
gdy taka, powiedzmy, publiczna, persona przemawia do ludzi słyszących i widzących
w normie, musi dokładnie wiedzieć, co chce mówić, do kogo; musi dobrać słowa, przykłady,
porównania, a to wymaga pracy podczas przygotowań.
Przemawiający publicznie
powinien odbiorców zaskoczyć nie tyle tańcem ciała, co słowem i jego treścią. I
zamiast ślepo wierzyć w swoje aktorskie zdolności przygotować mowę, co ludzi w krzesła
wciśnie. Dać tym, co właśnie się mówi, ludziom do myślenia, żeby wywołać emocje, a
po emocjach dyskusję.
Zauważam jedną prawidłowość
w wypowiedziach ludzi. Ci, co mają naprawdę coś do powiedzenia i wiedzą dokładnie,
co chcą odbiorcy przekazać, nie muszą podczas przemówień socjotechnicznie tańczyć,
tylko mówią, co wiedzą, bo wiedzą, co mówią!
Reszta, to pajacyki, kukiełki
i ramota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz