Zanim wrzucę na bloga fragmenty
moich rozmów z Arem, muszę koniecznie opisać wczorajsze białe szaleństwo. Ci, co
lubią białe, niech sobie zbyt dużo nie myślą, ponieważ ja mam na myśli szaleństwo
na śniegu.
Wczoraj tuż przed zmrokiem
wybrałem się z rodziną na pobliskie wzgórze, żeby poszaleć na śniegu. Przy mojej
kondycji, gdy mówię szaleństwo, należy
rozumieć to, że zjechałem kilka razy z wzniesienia i wszedłem na górę, zasapawszy się przy tym, jak w wierszu lokomotywa.
Ale, w mordę, mówię Wam,
jak ja zapalałem!
Pędziłem ze stoku jak jakiś promień światła.
Na zdjęciach zauważycie tylko mojego syna
i jego pierwsze ślizgi, a mnie daremnie szukać.
Pędzę z taką prędkością, że mój
marny aparat nie mógł tego uchwycić.
Owszem, są pewnie na zdjęciach jakieś smugi
cienia, które pozostawiłem za sobą, pędząc w siną dal.
Ale na tym szaleństwie białym albo śniegowym przypomniałem sobie znaną prawidłowość – bardzo łatwo z góry, a już
pod górę gorzej!
Nic, w sumie, nie odkryłem, ale pamiętać warto!
Ponieważ i dziś jest biało,
to chyba znów się skuszę.
Co będę siedział w domu. Jeszcze zacznę narzekać.
Zatem kawałek rozmowy z
Arem wrzucę Wam może wieczorem.
A, byłbym zapomniał.
To
i owo mnie boli.
Ale co, nie powiem, myślcie sobie, co chcecie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz