20 maja 2017

Bezdomność na życzenie...

Po drodze do pracy zwróciłem uwagę na jedno miejsce, które przypomina taki otwarty garaż pod budynkiem mieszkalnym. Miejsce położone jest przy ruchliwej ulicy Nottingham w tzw. polskiej dzielnicy. Zauważyłem jakiś czas temu, że co rano ktoś tam sobie w tej wnęce leży. Nie skojarzyłem faktu, że to noclegownia bezdomnych. Dopiero dzisiaj, gdy zauważyłem taką prowizoryczną kotarę oddzielającą śpiących od ulicy, zrozumiałem w czym rzecz.

Nie wiem czy to są Polacy, Anglicy, Rumunii, Rosjanie, może Ukraińcy albo Węgrzy, Bułgarzy czy Włosi… Nie będę w to wnikał, bo chcę tylko napisać, że zupełnie mi ich nie żal. Wcale im nie współczuję!
Powyższe słowa piszę z pełną odpowiedzialnością. Wiem, że to twarde słowa i nie ma w nich zbyt wiele z miłości bliźniego.
Poznałem już realia życia w rajskiej Anglii i wiem doskonale, że tylko ci lądują na ulicy, którzy tego chcą, starają się o to usilnie, często nie miesiącami, ale całymi latami.
Właśnie dzisiaj, idąc do pracy, a później z niej wracając, policzyłem sobie na skróty, ile potrzeba takiemu boskiemu stworzeniu, jakim jest każdy człowiek, żeby spokojnie w grodzie Robin Hooda przetrwać.
Ja tu skromnie zarabiam, powiedzmy średnią krajową. Dla wielu to niewiele. Dla niewielu mało. Ja jednak nie narzekam. Twierdzę, na razie wystarczy, tylko niech ten stan rzeczy potrwa przez dłuższy czas.
Ale wracam do tych spod chmurki. Żeby przeżyć miesiąc ‑ opłacić mieszkanie i mieć kasę na wikt, nawet żeby zapalić (wszystko poza ogniskiem) i wypić (wszystko poza wodą) – trzeba raptem pracować jakieś osiem dni.
Chyba czujecie bluesa!
Wiem, jeszcze jest ubranie. Nikt przecież nago nie będzie biegał, bo puszcza Robin Hooda dawno przestał istnieć.
Z tych ośmiu dni pracy spokojnie można odłożyć na zakup ubrania.
A jeśli ktoś  żyje skromnie i jeszcze bez nałogów. Nie skąpi sobie przy tym jedzenia i czasami pozwala sobie na coś, co lubi. To taki człowiek może spokojnie miesiąc przeżyć, pracując przez pięć dni.
Ponieważ ponad 90% pracujących tutaj ludzi otrzymuje wynagrodzenie co tydzień, tym łatwiej gospodarować pieniędzmi.
Wtedy wystarczy dzień pracy, żeby tydzień przeżyć.
I wierzcie mi, wiem, co piszę, o pracę tu nie jest trudno, a często jest tak, że jest jej w nadmiarze.
Piszę o skromnym życiu. Jednak myślę, że takie skromne życie jest chyba nieco lepsze, niż spanie pod chmurką z etykietką Bezdomny.
Dlatego przestałem tutaj żałować tych, co im ręce latają, mają spuchnięte twarze, nie myli się kilka dni. Zapracowali na to ciężej niż dzisiaj ja na swoją gorącą kąpiel i odrobinę spokoju.
To nie ma nic wspólnego z miłością bliźniego. To raczej przykład na to, jak nie szanujemy siebie samych i siebie samych pchamy tam, gdzie nie chcemy.
Być tutaj bezdomnym, to nieporozumienie, które dzisiaj z ran nazwałem Na własne życzenie.
Miałem tu trudne chwile.
Byłem pod taką krechą, że myślałem czasami – koniec!
Ale dreptałem uparcie, nawet w miejscu dreptałem i wydreptałem w końcu jakąś namiastkę prostej.
Jeszcze mam tutaj sporo, sporo do zrobienia, ale nie tracę nadziei.
Teraz z innej beczki, ale w nawiązaniu do pierwszej myśli.
Rano do pracy wędrowałem ze znajomym. Od kilku dni chodzę do pracy sam.
Przez ponad trzy tygodnie widziałem, byłem świadkiem, jak znajomy pracuje sobie na to, żeby robotę stracić, a później pewnie mieszkanie i…
Przez kilka dni widziałem, że idzie do pracy na rauszu.
Później już w pracy znikał na przerwach „na piwko”.
W końcu po drodze do pracy sięgnął za pazuchę, wyciągnął stamtąd piwo i wypił. To przecież nic złego!
Ktoś spyta: Mówiłeś, odpuść!?
Tak, kilka razy mówiłem. Mówiłem, bo go lubię. To fajny, szczery chłop!
Ale to duży dzieciak i twierdzi, że wie, co robi!
Nie widzę go od tygodnia.
Nie wiem, co się z nim dzieje.
Ale jeśli go spotkam w drodze do pracy we wspomnianej wnęce, śpiącego „pod chmurką”, nie będzie mi go żal!


Mam tylko nadzieję, pisząc teraz te słowa, że jednak go tam nie spotkam i obudzi się w porę! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...