Po drodze do pracy zwróciłem
uwagę na jedno miejsce, które przypomina taki otwarty garaż pod budynkiem
mieszkalnym. Miejsce położone jest przy ruchliwej ulicy Nottingham w tzw.
polskiej dzielnicy. Zauważyłem jakiś czas temu, że co rano ktoś tam sobie w tej
wnęce leży. Nie skojarzyłem faktu, że to noclegownia bezdomnych. Dopiero
dzisiaj, gdy zauważyłem taką prowizoryczną kotarę oddzielającą śpiących od
ulicy, zrozumiałem w czym rzecz.
Nie wiem czy to są Polacy, Anglicy,
Rumunii, Rosjanie, może Ukraińcy albo Węgrzy, Bułgarzy czy Włosi… Nie będę w to
wnikał, bo chcę tylko napisać, że zupełnie mi ich nie żal. Wcale im nie
współczuję!
Powyższe słowa piszę z pełną
odpowiedzialnością. Wiem, że to twarde słowa i nie ma w nich zbyt wiele z
miłości bliźniego.
Poznałem już realia życia w
rajskiej Anglii i wiem doskonale, że tylko ci lądują na ulicy, którzy tego
chcą, starają się o to usilnie, często nie miesiącami, ale całymi latami.
Właśnie dzisiaj, idąc do
pracy, a później z niej wracając, policzyłem sobie na skróty, ile potrzeba
takiemu boskiemu stworzeniu, jakim jest każdy człowiek, żeby spokojnie w
grodzie Robin Hooda przetrwać.
Ja tu skromnie zarabiam,
powiedzmy średnią krajową. Dla wielu to niewiele. Dla niewielu mało. Ja jednak
nie narzekam. Twierdzę, na razie wystarczy, tylko niech ten stan rzeczy potrwa
przez dłuższy czas.
Ale wracam do tych spod
chmurki. Żeby przeżyć miesiąc ‑ opłacić mieszkanie i mieć kasę na wikt, nawet
żeby zapalić (wszystko poza ogniskiem) i wypić (wszystko poza wodą) – trzeba
raptem pracować jakieś osiem dni.
Chyba czujecie bluesa!
Wiem, jeszcze jest ubranie.
Nikt przecież nago nie będzie biegał, bo puszcza Robin Hooda dawno przestał
istnieć.
Z tych ośmiu dni pracy
spokojnie można odłożyć na zakup ubrania.
A jeśli ktoś żyje skromnie i jeszcze bez nałogów. Nie
skąpi sobie przy tym jedzenia i czasami pozwala sobie na coś, co lubi. To taki
człowiek może spokojnie miesiąc przeżyć, pracując przez pięć dni.
Ponieważ ponad 90%
pracujących tutaj ludzi otrzymuje wynagrodzenie co tydzień, tym łatwiej
gospodarować pieniędzmi.
Wtedy wystarczy dzień pracy,
żeby tydzień przeżyć.
I wierzcie mi, wiem, co
piszę, o pracę tu nie jest trudno, a często jest tak, że jest jej w nadmiarze.
Piszę o skromnym życiu.
Jednak myślę, że takie skromne życie jest chyba nieco lepsze, niż spanie pod
chmurką z etykietką Bezdomny.
Dlatego przestałem tutaj
żałować tych, co im ręce latają, mają spuchnięte twarze, nie myli się kilka
dni. Zapracowali na to ciężej niż dzisiaj ja na swoją gorącą kąpiel i odrobinę
spokoju.
To nie ma nic wspólnego z
miłością bliźniego. To raczej przykład na to, jak nie szanujemy siebie samych i
siebie samych pchamy tam, gdzie nie chcemy.
Być tutaj bezdomnym, to
nieporozumienie, które dzisiaj z ran nazwałem Na własne życzenie.
Miałem
tu trudne chwile.
Byłem
pod taką krechą, że myślałem czasami – koniec!
Ale
dreptałem uparcie, nawet w miejscu dreptałem i wydreptałem w końcu jakąś
namiastkę prostej.
Jeszcze mam tutaj sporo, sporo
do zrobienia, ale nie tracę nadziei.
Teraz z innej beczki, ale w nawiązaniu
do pierwszej myśli.
Rano do pracy wędrowałem ze znajomym.
Od kilku dni chodzę do pracy sam.
Przez ponad trzy tygodnie widziałem,
byłem świadkiem, jak znajomy pracuje sobie na to, żeby robotę stracić, a później
pewnie mieszkanie i…
Przez kilka dni widziałem, że
idzie do pracy na rauszu.
Później już w pracy znikał na
przerwach „na piwko”.
W końcu po drodze do pracy sięgnął
za pazuchę, wyciągnął stamtąd piwo i wypił. To przecież nic złego!
Ktoś spyta: Mówiłeś, odpuść!?
Tak, kilka razy mówiłem. Mówiłem,
bo go lubię. To fajny, szczery chłop!
Ale to duży dzieciak i twierdzi,
że wie, co robi!
Nie widzę go od tygodnia.
Nie wiem, co się z nim dzieje.
Ale jeśli go spotkam w drodze
do pracy we wspomnianej wnęce, śpiącego „pod chmurką”, nie będzie mi go żal!
Mam tylko nadzieję, pisząc teraz
te słowa, że jednak go tam nie spotkam i obudzi się w porę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz