Zdaję
sobie sprawę z jednego, że niekontrolowane picie alkoholu jest jednym z wielu
problemów współczesnego człowieka. Jest też chyba problemem najbardziej, obok
uzależnienia od narkotyków, dyskutowanym, nagłośnionym, rozpisanym i nośnym.
AA
(i wszyscy mądrzy w tej dziedzinie) twierdzą, że alkoholizm jest chorobą, którą
można leczyć tylko abstynencją.
Już
o tym pisałem, że gdyby ten sposób leczenia czy uzdrawiania ludzi zastosować do
innych uzależnień, to skazalibyśmy pracoholików na dożywotnie bezrobocie;
seksoholików na dożywotnią wstrzemięźliwość (to jakby taki świeci celibat);
zakupoholikom zakazalibyśmy dożywotnio zbliżać się do półek sklepowych itd.
Na
pierwszy rzut oka, każda myśląca istota krzyknie, że to właśnie jest chore.
A
dokładnie co?
Dokładnie
to sposób leczenia! Albo fakt nazywania chorobą (i to nieuleczalną) stanu
człowieka raczej zniewolonego w swoich błędnych wyborach i brnącego w te błędne
wybory coraz dalej.
Całkowita
abstynencja we wszystkim, co możemy sobie pomyśleć, jest zaprzeczeniem mądrości
starożytnych i religijnych doktryn.
Poza
niektórymi religiami, które zakazują spożywania alkoholu, jak islam, nie
znajdujemy stosowania zasady całkowitego zakazu spożywania czegoś tam.
Natomiast
zasadę umiaru czy złotego środka we wszystkich dziedzinach życia ludzkiego, możemy znaleźć wszędzie, gdzie zdrowy rozsądek
i głęboka wiara są gospodarzami.
Całkowitą
abstynencję od napojów alkoholowych uważam za kolejny sposób na wyłączenie się
jednostki z walki, jej rezygnację.
Pisze
o tym całkowity abstynent w kwestii napojów alkoholowych.
Pisze
o tym człowiek, któremu z abstynencją nie jest źle. Przeciwnie jest mu dobrze,
choćby z tego powodu, że ma więcej czasu dla siebie i swoich przemyśleń. Mniej
czasu na pijackie brednie. I wcale nie traci czasu na alkoholowe nasiadówy.
Pisze
te słowa człowiek, który w przeszłości za kołnierz nie wylewał i nie wie czy w
przyszłości wylewać będzie. Nie pretenduje on jednak do żadnych katedr i
wykładów na ten temat. nie ma też zamiaru zbytnio i łzawo opowiadać o swoich
odlotach.
Ponieważ
temat będzie się rozwijał wraz z pisaniem i moje stanowisko będzie stawało się
coraz jasne. Wrócę teraz do tematu i napiszę, że całkowita abstynencja
alkoholowa jest wyłączeniem się. jest dla tych, którzy nie chcą walczyć. Ja na
przykład nie chcę walczyć o to, aby wypić piwo, iść do domku, położyć się spać
i rano wstać do pracy. Ja nie chcę walczyć o to, żeby pokazać innym, że można pić
w sposób kontrolowany, bo mnie się teraz gorzały ani jej odpowiedników pić teraz
wcale nie chce. To jest kwestia wyboru, a nie tego czy jestem zdrowy, czy chory.
To
tak samo jak z lekomanem czy hipochondrykiem. Obydwa przypadki podpadają pod jakąs
tam chorobliwą klasyfikację. Tymczasem są brnięciem na oślep w jakiś tam oddalony
w nieokreślonym czasie wybór.
Nie
piję!
Koniec!
Nie
walczę?
Nie!
Wszystko
zaczyna i kończy się w głowie!
Jeśli
więc ktoś mi mówi, że to, co (czyli alkoholizm), zaczęło się w mojej głowie, to teraz
już w tej głowie pozostanie na zawsze i nie może się skończyć, to nic innego nie
robi, jak tylko ogranicza możliwości mojej głowy!
Alkoholizm,
moim zdaniem, obok kiepskich ludzkich wyborów, to nic innego jak wynik
rozpasania i niepanowania nad sobą.
Mitingi
i inne spotkania AA, to kalka mitingów i spotkań np. świadków Jehowy, jakichś tam
miłośników starych samochodów czy stylu życia retro. Wszystko to na swój sposób
jest żałosne. Choć wszyscy uczestnicy twierdzą, że im pomagają albo relaksuje, albo
rajcuje, albo… są od tego uzależnieni!!!
Brać
się za siebie w zaciszu…
Tam
jest nowy człowiek, choć łudząco podobny do tego odbitego w lustrze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz