Tyle widzę ojczyzny na tej mojej obczyźnie, że czasami już nie wiem czy wyjechałem z kraju.
Angielskiej
wódy, bywało, próbowałem trochę, ale nie czułem różnicy, tak samo upadla!
Piwo
angielskie piłem, podobnie działa jak polskie. Niewielki efekt zawrotu, za to dużo sikania.
Nie
piłem tutejszych „caidrów”, odpowiedniki polskich siarczanów. Znam kilku,
którzy piją to angielskie badziewie i widzę, jak to badziewie strasznie ryje im
głowy, to nie żałuję, zaprawdę, żem tego nie próbował. Ale siarczanów polskich
przecież próbowałem i mogę stwierdzić, że nie ma tutaj też żadnej różnicy.
Dla
mnie fajki angielskie, polskie, ruskie czy czeskie… to wszystko jednakie gówno,
z którym muszę zerwać!
Tyle
widzę ojczyzny na tej mojej obczyźnie, że czasami już nie wiem czy wyjechałem z
kraju.
Moi
znajomi tutaj dosłownie ciągną za sobą, ze sobą wszystko, co pachnie Polską, bo
to jest ponoć najlepsze.
Lepsza
jest polska wódka, angielska jest do dupy!
Angielskie
piwo to siki w porównaniu z polskim.
Angielskich
papierosów dosłownie się nie da palić, ruskie jeszcze przechodzą, a polskie to
rarytas.
Angielski
chleb nie ma smaku, polski chleb pachnie łanem malowanym zbożem rozmaitem…
Angielskie
kiełbasy są niczym trociny z tartaku, polskie kiełbasy pachną na odległość.
Nawet
kawały polskie są o niebo lepsze od tych mydlanych dowcipów rodem z Jasia
Fasoli.
Coś
w tym być musi po trosze, bo dostrzegam często, jak moi bracia Anglicy kupują
polskie piwo, jak mówią głośno, że: Polish bee is good, Polish susage deliciosu,
a o Polish woman, że są very, very beauty…, krążą niemalże
legendy, ale niewiele w tym przesady.
Widzę
w moich rodakach tutaj umiłowanie dosłownie wszystkiego, co im Polską pachnie.
Pragniemy tutaj bardzo tego, na co w kraju najczęściej nie mogliśmy patrzeć,
takie było denne.
A
tutaj wszystko, co polskie, jest takie cudowne. Na angielskie badziewie nie ma
nawet co patrzeć.
Co
jest dobre w Anglii?
Waluta
angielska jest dobra!
I
jest coraz lepsze, gdy przelicznik jest dobry!
Reszta
to o kant dupy, nie warto o tym mówić!
I
teraz ja ,dziwoląg, który nie wstydzi się tego, żeby głośno mówić, że chce
spróbować angielskiej kiełbasy, jem angielskie pieczywa, piję angielskie mleko,
wodę mineralną, palę angielskie fajki, wcinam angielskie słodycze, angielskie
płatki owsiane zalewam angielskim mlekiem…
I
w ogóle mówię znajomym, że chciałby tutaj spróbować tego, co angielskie, a
zatem dla mnie obce.
Wtedy
to moi rodacy gotowi mnie palcami wytykać i szepczą za plecami albo walą z
mostu, ze takiego dziwaka to ze świecą szukać i nie warto z nim gadać o sprawach
istotnych.
Niektórzy
próbują tłumaczyć, człowieku, zastanów się trochę, przecież to nie ma sensu,
żeby tym obcym badziewiem napychać swoje trzewia, zwłaszcza, gdy rarytasy
polskie masz praktycznie pod ręką.
Wiem,
odpowiadam spokojnie, ale nie uważam, żeby angielskie żarcie było gorsze lub
lepsze od żarcia polskiego. Jest p prostu inne.
Angielskiej
wódy, bywało, próbowałem trochę, ale nie czułem różnicy, tak samo upadla!
Piwo
angielskie piłem, podobnie działa jak polskie.
Nie
piłem tutejszych specyfików nazwanych „cider”, odpowiedniki polskich siarczanów. Znam kilku,
którzy piją to angielskie badziewie i widzę, jak to badziewie strasznie ryje im
głowy, to nie żałuję, zaprawdę, żem tego nie próbował. Ale siarczanów polskich
przecież próbowałem i mogę stwierdzić, że nie ma tutaj też żadnej różnicy.
Dla
mnie fajki angielskie, polskie, ruskie czy czeskie… to wszystko jednakie gówno,
z którym muszę zerwać!
Przyznam
jednak na koniec, że angielskie żarcie w zdecydowanej większości chowa się przy
polskim. A to, co tutaj może człowiekowi smakować, to nie ma nic wspólnego z miejscową
wyspiarską kuchnią. Przyjechało na Wyspy z innymi, jak Polacy, odmieńcami, którzy
jak ja i inni próbują tu znaleźć raj!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz