W
pierwszych dniach pobytu w Nottingham przechodziłem obok wyrzuconych na chodnik
gratów domowych. W pewnym momencie zauważyłem, że na chodniku leży uszkodzony różaniec.
Nie miał krzyżyka i jednego paciorka.
Zabrałem różaniec i poszedłem dalej.
Później
myślałem, żeby różaniec spalić w ogniu i pomodlić się przy tym. Jednak w końcu postanowiłem,
że go naprawię.
Różnie
jednak było z czasem, zapałem i pomysłem do tego, jak naprawić różaniec. Poszczególne
fotografie przedstawiają jego stan w kolejnych etapach naprawy.
W
pewnym momencie zdecydowałem, że wykorzystam do tego metalowy krzyżyk i zamiast
brakującego paciorka figurkę słonika. Po głębszym zastanowieniu jednak zdecydowałem,
że brakujące elementy powinny być z drewna i postanowiłem sam je zrobić.
Ostanie
zdjęcia to te z figurą wielbłąda, którą chciałem wkomponować w krzyż, ale znów zmieniłem
zdanie. Krzyż będzie pusty, najwyżej wypiszę coś na nim.
Mam
cichą nadzieję, że zbiorę się w sobie i do mojego wyjazdu różaniec będzie skończony
i znów będzie służył do tego, do czego został zrobiony. Chciałbym na przykład pomodlić
się na nim w drodze powrotnej do domu.
Kiedy
go znalazłem, pomyślałem, że nalazłem właśnie różaniec niepotrzebny nikomu, więc
może ja go będę miał. I tak już zostało.
Po
drodze jednak coś mnie ciągle odsuwało od naprawienia różańca, zawsze było coś niby
ważniejszego niż ta robota, zawsze był ktoś w pobliżu, z kim trzeba było pogadać,
żeby tylko nie zająć się naprawą różańca… i tak przez praktycznie rok, bo niedługo
minie rok od chwili, gdy go znalazłem.
Ostatnio
zauważyłem u siebie, że praktycznie codziennie robię jakiś mały krok w kierunku
zakończenia tych prac.
Jeśli
uda mi się ukończyć dzieło przed wyjazdem, to będzie tez oznaczało, że naprawiłem
różaniec w ciągu pierwszego roku od jego znalezienia.
Oczywiście,
że snuję religijne i modlitewne marzenia o cudownej mocy tego różańca, który przeszedł
ze mną na emigracji dość dużo.
Kto wie, dokąd dojdę z tym właśnie różańcem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz