Dzisiaj
w Nottingham słońce rozszalało się prawdziwie wiosennie, a mnie w dal tak goni,
że miejsca sobie znaleźć nie mogę.
Chciałby się znaleźć w miejscu, gdzie mniej byłoby Polski na obczyźnie. Ale moje pierwsze kroki skieruję do domu.
Już
mi powszednieją twarze. Mam dosyć rozmów ze znajomymi na fali. Trochę
doskwierają mi też niektóre znajomości, na które pozwoliłem sobie, a teraz się
męczę. Jestem egoistą, bo czasem, gdy mnie naprawdę przyciśnie i mam dość gadki
ze ścianami, to ten czy ów znajomy zawsze znajdą chwilę. To nic, że obieramy na
zupełnie innej częstotliwości, ale zawsze to jakieś towarzystwo, a nie znajoma
twarz w lustrze.
Pisałem
niedawno, że można śmiało zaczynać kręcić nową komedię w stylu Szczęśliwego Nowego Jorku… No i
wykrakałem. Dzisiaj w pracy dowiedziałem się, że mam ksywę Profesor. Gajosa,
owszem, lubię. To jeden z lepszych polskich aktorów, a i swoją rolę we
wspomnianej komedii dobrze odegrał. Mam tylko cichą nadzieję, że mnie nie
spotka w życiu to, co jego w filmie. W sumie to nie może, bo nie mam takich problemów.
Wiem,
że już nigdy w życiu nie będę chciał pracować na taśmie. Albo zrobię wszystko, żeby nie pracować! Przypominam sobie
niektóre moje zwierzenia z tamtego okresu, że można pomyśleć, że człowiek się
wyłącza… Myliłem się bardzo. To ciężka niewdzięczna praca i będę zawsze
podziwiał tych, co ją wykonują i wytrzymują w niej miesiącami, a nawet latami.
Teraz
mam w pracy słońce. Mogę pogadać z tym, z tamtym. Coraz to zmieniam miejsce i
chodzę cały czas. Doceniam to, czego tak bardzo brakowało mi podczas pracy w
fabryce. Brakowało swobody, ruchu, odrobiny luzu.
Firma,
w której robię, to dziwny zlepek przedsięwzięć. Przychodnie lekarskie, akademiki,
no i building (budowlanka). Ta ostatnia to głównie przygotowywanie budynków pod
te dwie pierwsze.
Ciekawi
ludzie, ciekawa praca, ciekawe rozwiązania i szlag człowiek trafia, jak oni są niezorganizowani.
Wiecie,
gdyby tak jutro z Anglii wywiało emigrantów, to ten cały brexit byłyby przy tym
kichnięciem. Nie bawię się w proroka, ale widzę wyraźnie, jak bardzo ta gospodarka
emigrantami stoi.
Doczekałem
się wreszcie po miesiącach szarpaniny pracy bez codziennych sms-ów. Już o tym wspominałem.
Te wiadomości to koszmar. Codziennie czekasz czy jutro znowu pójdziesz do pracy.
Nareszcie wiem, jak pracuję od poniedziałku do piątku i jak pracuję w sobotę, a
jeśli trzeba w niedzielę. Zasady są jasne i wszyscy są z nich zadowoleni.
Kiedy
wspominam te chwile oczekiwania na wiadomości czy idę jutro do pracy, czy nie, to
mnie szlag trafia. Albo gdy mieli cię kopnąć i kilka dni trzymali w niepewności,
że jutro nie idziesz, ale może pojutrze, a po kilku dniach dostawałeś wiadomość: Dziękujemy za pracę.
To
temat do rozdrapania…
A
dzisiaj czuję, że padam!
Ale
zanim zasnę, będę myślał, gdzie by tu indziej uderzyć, żeby było spokojniej. Myślę
o jakiejś osadzie albo małym miasteczku, w którym nie byłoby tyle Polski na obczyźnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz