Gdym
w pracy dzisiaj przebywał, pięknie świeciło słońce, radośnie ptaki śpiewały,
barwami świat oszalał.
Kiedy
wracałem do domu ciepłym popołudniem, drobny deszcz szlochał cicho, zmywając ze
mnie zmęczenie.
Gdy
dotarłem do Norki, całkiem ostro lunęło, niebo się rozpłakało bez żadnego
powodu.
Po
chwili słońce. O, Boże! Ile słońca po deszczu! Ale tylko na kwadrans. Później
znowu ulewa.
Czuwałem
cierpliwie i przy kolejnej słońca odsłonie wybiegłem po zakupy, bo nie chce już
mi się moknąć. Lubię deszcz, nawet bardzo lubię, ale nie bez przesady – jak
długo deszcz można znosić?!
Przemknąłem
zatem do sklepu w słoneczną pogodę. Zdążyłem w słońcu złożyć Mamie życzenia
urodzinowe i pozdrowić Tatę. Zdążyłem też wrócić do Norki przed kolejnym
natarciem chmur, którym słońce uległo.
Siedzę
w przytulnej Norce i patrzę przez okno. Za oknem świeci słońce, choć przed
chwilą padało. Jeszcze od czasu do czasu spadnie zbłąkana kropla, a może nie
zbłąkana, tylko troszkę spóźniona.
Dzień
pochyla się ku nocy. Przechodzi w zmierzch ku ciemności. A zatem kolejny dzień mija.
Minął mi dzień kolejny tu, gdzie teraz chciałbym nie być, ale jeszcze jestem.
I
dobrze, że dzień minął, ponieważ jest coraz bliżej, że na chwilę zniknę z miejskiego
krajobrazu i wtulę się w zieleń, i w przestrzeń zapatrzę, w zieleń i przestrzeń,
które są tylko moje.
Tak
przemykam tutaj pomiędzy deszczu kroplami. W słońcu przemykam przez dni ku nowej
pełni Księżyca.
I
dziękuję codziennie za bagaż nowych przeżyć, które mogą być siłą jutro w spotkaniu
z murem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz